Od kilku lat daje się w polskiej fantastyce zaobserwować pewien fenomen. Horror, gatunek powszechnie uważany za niepoważny, coraz częściej zaczyna być traktowany poważnie – jako pełnoprawne narzędzie literackiego opisu świata, dające asumpt do głębszej refleksji, pozostawiające pole do swobodnej artystycznej, niekiedy wręcz poetyckiej ekspresji.
Weird fiction, bo o nim mowa, to nurt z pogranicza fantasy, science fiction i horroru, określany jako „rozmaicie rozumiana dziwność”. Korzeniami sięga prozy niesamowitej XIX wieku. Słowo „weird” oznacza „dziwny, anormalny, niespodziewany”. Często nurt określa się jako „fantastykę grozy”, jednak weird fiction od horroru klasycznego różni się tym, że o ile w horrorze porządek zakłócony jest krótkotrwałym chaosem, który trzeba opanować, to w weirdzie jest na odwrót – ład jest jedynie pozorem. To groza metafizyczna, która zaczyna się tam, gdzie to, co znane, bliskie i oswojone, ukazuje obce oblicze. Jako nurt został zdefiniowany przez Lovecrafta, który ukuł jedną z pierwszych definicji w 1927 roku w eseju „Nadprzyrodzona groza w literaturze”: „Prawdziwa opowieść niesamowita zawiera coś więcej niż skrytobójstwa, okrwawione kościotrupy czy postacie w prześcieradłach pobrzękujące łańcuchami (...) Musi być w niej obecna atmosfera paraliżującego i niewytłumaczalnego zagrożenia ze strony pozaziemskich sił”. Tu nie chodzi o pojawienie się potwora, o straszenie jako takie, chodzi o całkowite załamanie ładu panującego w rzeczywistości. Dokładnie tak działo się u Lovecrafta („Zew Cthulhu”), gdzie istoty zwane Wielkimi Przedwiecznymi bezpośrednio lub pośrednio doprowadzały ludzi do szaleństwa, albo w „Dworcu Perdido”, powieści Chiny Mieville’a, w której istoty podobne do ciem żerowały na umysłach mieszkańców Nowego Crobuzon, zsyłając na nich koszmary, by karmić się ich lękami. Weird fiction to ścieżka o wiele mroczniejsza niż w przypadku klasycznego horroru, bohaterowie nie podejmują bowiem żadnej walki, a jeśli już, to nie o byt fizyczny, a metafizyczny. Walka ta bardzo często rozgrywana jest w umysłach bohaterów – próbują oni, w obliczu rozpadającej się struktury świata – z różnym skutkiem – nie oszaleć. Co charakterystyczne, narracja skupia się na podmiocie i jego kondycji, zaś wyeksponowanie jego beznadziejnej sytuacji w świecie, wobec świata i wreszcie wobec siebie, stanowi sedno w twórczości tego typu.
Twórcy weird zazwyczaj rezygnują z epatowania przemocą czy makabrą na rzecz budowania wspomnianej atmosfery – najczęściej bezsensu, niemocy, zagrożenia, którego źródła nie sposób zidentyfikować. Trudno nawet określić, czy owo zagrożenie pochodzi z zewnątrz, czy z wewnątrz; czy to świat zewnętrzny zagraża bohaterom, czy oni sami tworzą projekcję zła. Doskonałym przykładem będą „Wierzby” Algernona Blackwooda, kanoniczne opowiadanie dla tego nurtu grozy, gdzie do końca nie wiemy, czy potwór jest bytem realnym, czy tylko wyobrażeniem. I tu skręcamy w dziwność, która interesuje współczesnych rodzimych autorów. Rzadziej przeraża to istniejące, częściej to wyobrażone.
Lęk wynika z braku rozpoznania
Oprócz Lovecrafta nurt ten rozwijali m. in. wspomniany Algernon Blackwood czy Thomas Ligotti, a na polskim gruncie Stefan Grabiński i Franciszek Mirandola. Inspiracji dla współczesnego weirdu należy doszukiwać się również w twórczości Brunona Schulza i Franza Kafki. Ci dwaj ostatni, według Wojciecha Guni – jednego z współczesnych propagatorów nurtu – bezdyskusyjnie wpłynęli na rodzimych twórców weird fiction, którzy od kilku lat rozwijają skrzydła. Wspomniany Gunia jest odpowiedzialny za nabór oraz przygotowanie tekstów do cyklicznej antologii „Sny umarłych – polski rocznik weird fiction” (od początku wydawanej przez Phantom Books Horror, a obecnie Wydawnictwo IX), dającej niezły ogląd tego, co dzieje się w polskiej grozie. Jednak Gunia to przede wszystkim pisarz, który w swym weirdowym dorobku literackim ma chyba najwięcej tytułów, a na pewno najwięcej wyróżnień. W 2017 otrzymał Nagrodę Polskiej Literatury Grozy im. Stefana Grabińskiego za powieść „Nie ma wędrowca” (Wydawnictwo C&T), a w 2021 Nagrodę im. Macieja Parowskiego oraz Nagrodę Żuławskiego za powieść „Dom wszystkich snów” (Wydawnictwo Literate). Czytelnicy NF mogą znać autora z opowiadania „Pneumatyczne” (11/2022), którym debiutował na łamach czasopisma.
Gunia pisze prozę mroczną, pozbawioną nadziei i pesymistyczną. W debiutanckim zbiorze opowiadań „Powrót” (Wydawnictwo IX) straszy nastrojem i niedopowiedzeniem; lęk wynika z braku rozpoznania – nie wiadomo, co jest jego źródłem; nie ma osoby ani zjawiska, groza dosłownie wisi w powietrzu. Głęboko zakorzeniony w Schulzu, co niezwykle intensywnie wybrzmiewa w króciutkim opowiadaniu zatytułowanym „Syn”, opowiadającym o szaleństwie rodziców, którzy stracili dziecko. Nie godząc się na ten stan rzeczy, zaczynają dostrzegać syna w formach nieludzkich, bywa że nieożywionych, uparcie wierząc, że substancja tam w środku to ON. „(…) pielęgnujemy cię, karmimy, myjemy, pokazujemy nowe zabawki. Nie wiemy, czy ci się podobają, czy nie. Tkwisz w dłoni bez ruchu, tylko czarny odwłok połyskuje w świetle lampki”. „Syn” to przewrotny tekst korespondujący z „Karakonami” Brunona Schulza, w którym ojciec przemienił się w istotę zwaną karakonem, tym samym przypieczętowując swój los – wypisał się ze świata ludzi, choć tak naprawdę uczynił to znacznie wcześniej, jednak dopiero ten fizyczny objaw zmian okazał się nieodwracalny. „Od tego czasu wyrzekliśmy się ojca. Podobieństwo do karakona występowało z dniem każdym wyraźniej – mój ojciec zamieniał się w karakona”. Zdaje się, że u Guni lepszy byłby nawet karakon niż dojmujące NIC.
Nie tylko Schulz przebija z prozy autora „Powrotu”. W opowiadaniach takich jak „Wezwanie” czy „Bardzo długo była tylko ciemność” czuć ducha kafkowskiego antyhumanistycznego i antyracjonalistycznego świata, w którym myślenie zastępuje bezmyślna wierność procedurom. Należy również wspomnieć o Thomasie Ligottim, który wybrzmiewa z tytułowego „Powrotu”, opowiadania przywodzącego na myśl „Zarządcę miasta”.
W mieście, do którego trafia główny bohater, jest widoczna deformacja, panuje tu bezruch, co tworzy poczucie „istnienia poza czasem”, znalezienia się na rubieżach rzeczywistości. Zdawać by się mogło, że bohater uzna to, poniekąd, za dobrą kartę, bo przebywanie wśród ludzi mocno go nadwyręża. „Patrzyłem na to wrzenie, ten bezustanny ruch, to upiorne kotłowanie ciał i materiałów (…). Mój wagon miał być doczepiony na samym końcu składu, przeniosłem się więc na peron, obserwując ciżbę z bezpiecznej odległości”. Samotność bohatera, na którą sam się skazuje, brak jakichkolwiek relacji z rodziną, głęboko doskwierające poczucie bezcelowości w estetyce okalającego rozpadu – to składowe ligottiańskiego stylu, którym tekst aż kipi.
Na błądzenie bohaterów wskazują jednoznacznie wszechobecne labirynty. Labiryntowe miasto w „Powrocie”, labirynty tuneli ciągnące się pod Zamkiem w „Bardzo długo była tylko ciemność”; labirynty śnione w „Kombinacie” – symbolizują próby wydostania się z opresyjnego, dusznego i przytłaczającego świata. Świata, w którym – co znamienne dla weird fiction – nawet sny służą jako narzędzie dezorientacji, terroru, narzucania obcej, nieznanej woli: „chmura z Kombinatu kształtuje nasze sny (…) te wszystkie tłoki, przekładnie, prasy i zębatki wybijają swoją potężną siłą kształty naszych marzeń (…) wtedy śnimy o zimnych labiryntach wąskich korytarzy, o ciemnych chodnikach melancholii...”.
Próby wyrwania się z tej matni ku wolności to jedyna szansa pozostania człowiekiem, bo jeśli się poddać, pozostaje przemiana w bezwolną kukłę, w manekina: „Kiedy zajrzysz do innych domów, przez brudne szyby, dostrzeżesz jedynie figury martwych manekinów, zastygłych w codziennych pozach”. Istnienie bez poczucia sensu jest najgorszym, co może spotkać człowieka, zdaje się mówić Gunia.
Autorką, która w sposób intrygujący rozgrywa weird jest Anna Musiałowicz. Jej minipowieść „Kuklany las” (Wydawnictwo Stara Szkoła) wyrosła z matczynego lęku o dziecko; istoty wyrosłej z niej, ale przecież całkowicie odrębnej. Lęku wobec świata zewnętrznego i jego opresyjności wobec dziecka. Ten sam rodzaj lęku odnajdziemy w „Królu olch” Goethego. „Ojciec tuli je, zamyka w ramionach, odgradza od żywiołu, który mówi i mówi, ale dla dziecka ramiona te są przezroczyste, noc dosięga je w nich (…)”. U Musiałowicz nie odczujemy atmosfery grozy, specyficznego przytłaczającego „klimatu”, bo autorka rozgrywa weird na swój własny sposób. Tworzy świat, w którym nakładają się na siebie dwie rzeczywistości, a obecne w nich matki, dość nieudolnie, próbują spełnić się w swej roli. Musiałowicz z góry przekreśla te próby: Świat to „teatrzyk marionetek, kierowanych uczuciami, które dają jedynie niepewność”. Lęk zawsze będzie matce towarzyszył, dopóki nie zamknie oczu, nie zazna spokoju, zdaje się mówić autorka poprzez tekst.
Obłęd to nie anomalia
Kolejnym pisarzem, który doskonale rozumie założenia weirdu, jest Paweł Mateja. Na łamach NF debiutował opowiadaniem „Nocne” (11/2017). „Nocne” to również tytuł jego debiutanckiego zbioru opowiadań (Wydawnictwo IX). Motywem przewodnim zebranych w nim utworów jest dociekanie natury rzeczywistości. W „Fikcji na ulicy Krzywej”, opowiadaniu nota bene udanie oddającym klimat lovecraftowskich opowieści, bohater staje oko w oko z aberracją i zaczyna wątpić w naturę świata. Pyta: „Czy nie jest tak, że rzeczywistość postrzegamy jako logiczną i prawdziwą, bo i logika, i nasze pojęcie prawdy i logiki są również elementami owego chaosu(…)”. Bohaterowie Matei, w toku tych dociekań, często zderzają się ze ścianą własnej bezradności („Z otchłani”, „Nocne”). Jak mówi jeden z nich: „Życie może być odkrywaniem otaczającego nas fałszu, ale nie będzie od niego ucieczką”. U Lovecrafta, skonfrontowani z rzeczywistością często nie byli w stanie stawić jej czoła i popadali w obłęd. U Matei zamiast obłędu pojawia się wspomniana bezradność. W „Nocnych” człowiek nie ma właściwie żadnej siły sprawczej, w konfrontacji z nieznanym jest z góry skazany na porażkę.
Całkiem inaczej jest u Szymona Majcherowicza. Motywem debiutanckiego zbioru „Otwieram oczy” (Wydawnictwo IX) jest stawianie czoła bezradności – inna kwestia, jak bohaterowie z tych prób wychodzą... Wykreowane przez Majcherowicza postacie, borykające się z traumą – doświadczeniem całkowitej niemocy, walczą o siebie, nie godzą się na stan apatii, próbują uzyskać sprawczość. Majcherowicz w swoich tekstach oddaje rys psychiki osoby straumatyzowanej, która, by przetrwać, fałszuje rzeczywistość. Tworzy wyobrażenie zła, które staje się rzeczywistością jednostki, projekcją tego, co wewnątrz bohatera; projekcją jego lęku.
Czytając opowiadanie zatytułowane „Kula”, możemy dojść do wniosku, że weird po raz kolejny najlepiej oddaje ducha zachodzących przemian świata, o czym pisał Maciej Płaza, analizując twórczość Lovecrafta: „chwieje się gmach, w którym ludzkość mieszka od swojego zarania (…) dający złudne, ale kojące poczucie filozoficznego bezpieczeństwa”. W „Kuli” ten gmach definitywnie runął, pozostawiając bohaterkę bezbronną, pozbawioną duchowego przewodnika, poszukującą „prawdy” na własną rękę… Tekst jest odbiciem problemów, z jakimi boryka się współczesny świat, a Majcherowicz demaskuje się poprzez niego jako niezwykle wnikliwy obserwator rzeczywistości.
„Otwieram oczy” to, w moim odczuciu, najbardziej spójny weirdowy zbiór opowiadań – wszystkie teksty dotykają tematu traumy i można by podsumować je zdaniem: Tam gdzie nie ma miłości, zagnieżdża się strach.
Przyjemne zdumienie cudzą perspektywą
Fabuły, skupiające się na budowaniu atmosfery dziwności, by były atrakcyjne, potrzebują języka – bogatego, wyszukanego. Autorów, którzy potrafią wykorzystać język w sposób twórczy. Tu warto wspomnieć o Annie Marii Wybraniec, wobec której toczy się spór o przynależność gatunkową – czy to jeszcze groza, czy już literatura piękna.
Autorka ma w swoim dorobku dwa zbiory opowiadań: „Niebo, ptaki i robaki” (Audioteka: Studio Nine Realms), „Wilgość” (Vesper) oraz kilka tekstów rozproszonych w antologiach. Jak czytamy we wstępie do „Wilgości” w przypadku prozy Wybraniec „odczuwamy bardzo przyjemne zdumienie cudzą perspektywą”. Autorka ma bowiem talent do ujmowania rzeczy znanych w „nowy, nieoczywisty sposób”. Jej prozą można się delektować, jest bogata w metafory, bardzo subtelna, wysmakowana, przywodzi na myśl twórczość niezrównanego Brunona Schulza. Autorka potrafi wprowadzić grozę między wierszami ot tak, jakby od niechcenia. „W końcu przeszedłem przez korytarz, dziwnie pusty i bez życia, jak otwarta żyła. Duszny, bo po ostatnim wypadku wyciągnięto wszystkie klamki z okien…”.
Bywa, że wprowadza chaos tam, gdzie wszystko, zdawałoby się, jest z góry zaplanowane – na wieś, rządzoną przez cykl pór roku, gdzie natura albo zapędza ludzi do domów, albo wygania na pole. Wybraniec niszczy ten porządek w utworach: „Aberracja mrozowiska” („Niebo, ptaki i robaki”), „Czerwona grządka, białe kurczątka” (Antologia „Żertwa”).
Bohaterowie mikroświatów kreowanych przez Wybraniec w „Niebo, ptaki i robaki” z fascynacją zagłębiają się w świat owadów, bo czują się wyobcowani w swoim własnym, ludzkim, a owo wyobcowanie ma swe źródło w świecie dorosłych – to rodzice zawodzą, to zimne matki i nieobecni ojcowie zgotowują dzieciom życie przystrojone w lęki i poczucie nieprzynależenia („XYZ”, „Mnemonika Termitiery”). Jak pisał Abe Kōbō (zwany japońskim Kafką) w „Kobiecie z wydm”: „Zbieranie owadów w wieku dojrzewania jest dowodem ułomności.”. Pisarka zdaje się tę tezę potwierdzać. A skoro o Japonii mowa, Wybraniec w „Wilgości” odsłania się jako autorka, która potrafi uchwycić obcość Kraju Kwitnącej Wiśni, w tekście „Kōdō” mierzy się z motywem przemijającego piękna (mono no aware). Doświadczanie i rozumienie ulotności piękna przejawiającego się w naturze i życiu człowieka to umiejętność dana nie tylko Japończykom, Anna Wybraniec sztukę tę opanowała do perfekcji i dzieli się nią na kartach swych historii, uwrażliwiając czytelnika na otaczający świat. W tym tkwi siła jej prozy.
Wędrówka form jako istota życia
„Substancja (…) rzeczywistości jest w stanie nieustannej fermentacji, kiełkowania, utajonego życia” pisał Schulz w listach do Witkacego, o czym mogliśmy czytać w artkule „Przestrzenie ogromnej nocy” (NF 11/2022), a zdanie to oddaje naturę światów weird fiction.
Myśl tę doskonale rozumie Szymon Stoczek, którego w większym stopniu niż mroczne introspekcje spod znaku Thomasa Ligottiego interesuje szalone, łamiące wszelkie schematy fantastyki wizjonerstwo new weird – nurtu kojarzonego z takimi autorami jak Jeff VanderMeer czy China Mieville Stoczek niejednokrotnie pojawiał się na łamach NF, wspomnę choćby „Rekordzistę”, (6/2014), czy „Wyrównanie” (01/2020). Debiutował zbiorem opowiadań „Miasto wszystkich zdrowych” (Wydawnictwo IX). Metropolia Sepatem – wyrosła na truchle tajemniczego organizmu – przywodzi na myśl tytułowe Veniss VanderMeera, zaś jego mieszkańcy przypominają Crobuzończyków – mieszkańców państwa-miasta Nowego Crobuzon znanego z powieści Mieville’a. Mieszkańcy Sepatem traktują siebie samych jako formę, którą trzeba udoskonalać, by stać się wydajniejszymi, by przetrwać („Rekordzista”, „Skrzep”). Tak jak Tanner Sack w „Bliźnie” chcą być dobrymi niewolnikami. W tym świecie ciało to środek do osiągania celów i można z nim zrobić dosłownie wszystko, co często kończy się w sposób kuriozalny. Ale nie tylko bohaterowie podlegają nieustannym metamorfozom, podlega im również samo miasto („Ruchomość”) oraz jego okolica, np. Nerwowy Las („Skrzep”). Miejsce, które odbiera materii formę znajdujemy również u Mieville’a (zwane „Momentem”), ale czytelnik może znać je także z powieści „Inne Pieśni” Dukaja, które, pod nazwą Skoliodoi, eksplorował Hieronim Berbelek wraz ze swą świtą.
Kolejnym światem będącym „w ruchu” jest ten wykreowany przez Dawida Kaina w zbiorze opowiadań „Wszystkie grzechy korporacji Somnium” (Wydawnictwo IX). Zbiór ten moglibyśmy zaklasyfikować jako weird science fiction, niejednokrotnie pojawiają się tu dylematy wypływające w tekstach spod znaku fantastyki naukowej, jak również myśl transhumanistyczna. Choćby w opowiadaniu „Matki na przemiał”, Kain buduje antyutopię świata, w której człowiek osiągnął nieśmiertelność. Polega ona na tym, że w ciągu kilku minut – czasem godzin – replikuje się cała materia ożywiona, jak i nieożywiona. Nic nie może ulec długotrwałej zmianie, nie ma narodzin ani śmierci, ludzie tkwią w jednym punkcie, i tak przez wieczność… Oczywiście i w takim uniwersum musi pojawić się anomalia. Kain, w sposób interesujący, rozgrywa pytania, które na kartach literatury zadaje się nie od dziś: Czego człowiek pragnie w świecie, gdzie osiągnął nieśmiertelność? Albo: Jak wyglądałby świat, w którym nachodzą się na siebie dwie równoległe rzeczywistości („Wersje”)? Częstym motywem w jego twórczości jest istotność wspomnień, będących trzonem tożsamości, czyli to, co rozgrywał w „Łowcy androidów” Philip K. Dick. Kain burzy ten porządek, niszczy tę pierwotną pewność istnienia – poczucie bycia sobą.
Opresyjność świata zewnętrznego
Powolnej lecz nieubłaganej entropii ulega świat wykreowany przez Jakuba Bielawskiego, zarysowany w debiutanckim zbiorze opowiadań „Słupnik” (Phantom Books Horror). Choć ma w swoim dorobku jeszcze dwie powieści „Ćma” i „Dunkel” (Vesper), to już zbiór opowiadań ugruntował go jako pisarza grozy nieoczywistej.
Według Chiny Mieville’a weird fiction było odpowiedzią na kryzys zapoczątkowany I wojną światową. Idąc za jego słowami: „rewolucyjna potworność” i „opresyjna tajemniczość” zniszczyły ustalony porządek świata, wprowadzając chaos i poczucie nadciągającej katastrofy. Dokładnie ten rodzaj grozy daje się odczuć w prozie Bielawskiego. Jest to jakby świat PO, po wojnie, po katastrofie. Jakiej – tego nie wiemy. Nad wszystkimi opowiadaniami unosi się posępna atmosfera. Śledzimy bohaterów mieszkających w rejonie Dolnego Śląska, rejonie, który zdaje się wymierać; tam życie się skończyło, tlą się jego ostatnie iskierki. Sugerują to same postacie, często leciwe, będące u kresu życia, cierpiące na symbol oblężonej twierdzy, a więc nieustannie żyjące w opresji ze strony świata zewnętrznego. Bohater „Wielkiej wody”, pozostawiony sam sobie, koroduje wraz ze swoim ulubionym fotelem. Podobnie jest w „Żertwie”, gdzie obserwujemy poczynania starszej kobiety, której świat skurczył się do rozmiarów drewnianej chaty, zasypanej śniegiem. Jej jedyny towarzysz krótkich dni i długich nocy to drewniana figurka Jezusa. U Bielawskiego, tak jak u Lovecrafta, do którego odniesień jest tu niemało, nie ma żadnej nadziei na szczęśliwe zakończenie.
Weird fiction to nurt pogranicza – autorzy skupiają uwagę na miejscu pomiędzy wiedzą a niewiedzą. Wyczuwanie tego pogranicza, wykrywanie tego co w nas, ale i poza nami; poza kręgiem światła bijącym od ogniska, oto sztuka, w której chce sprawdzać się literacko coraz więcej śmiałków. Zważywszy na fakt, że horror w wydaniu popularnym wydaje się gatunkiem, który ugrzązł pośród wyeksploatowanych klisz, ten weirdowy powiew świeżości rodzi nowe nadzieje dla szeroko pojętej grozy.
Artykuł pierwotnie ukazał się w "Nowej Fantastyce".